środa, 4 stycznia 2012

Kulturalne wspominki czyli the best of 2011

Rok 2011 rozpoczęłam, pełna zapału, od przystąpienia do trzech wyzwań literackich (Papierowy zwierzyniec, Bracie, siostro...rodzino, Reporterskim okiem), z których, o zgrozo, zupełnie się nie wywiązałam. Nawet jeśli przeczytałam zaplanowane lektury lub inne o zbliżonej tematyce, ich recenzje nie powstały. Mimo to na bieżąco śledziłam zamieszczane tam opinie, dopisując wiele pozycji do listy must-have i wzdychając: „Ach, gdybym ja też tak potrafiła!”, ilekroć zachwycił mnie recenzencki kunszt któregoś z uczestników. Na szczęście wyzwania są bezterminowe, więc mogę się jeszcze zrehabilitować, a o pewnych szansach powodzenia świadczy fakt, że od niedawna udzielam się na blogu Porozmawiajmy o książkach-wirtualnym klubie dyskusyjnym.

Bilans czytelniczy również nie jest imponujący: mam na koncie 49 książek., spośród których najwyżej oceniłam „Rok 1984” Orwella (bezsprzeczne arcydzieło niewymagające chyba rekomendacji; dopracowana co do szczegółu, przerażająca wizja totalitarnego państwa napawa nieufnością wobec polityków i nadzieją, że nigdy nie przyjdzie nam żyć w takim świecie) oraz „Zły” Tyrmanda (bo od dawna żadna polska powieść tak mnie nie wciągnęła, a także ze względu na barwny, pełen czułości opis odbudowującej się z powojennych gruzów Warszawy-miasta, w którym mieszkam od ponad dwóch lat i którego losy coraz bardziej mnie fascynują). Odkrycie roku to proza Trumana Capote, mistrza krótkiej formy. „Muzyka dla kameleonów” oraz „Śniadanie u Tiffany’ego: Powieść i 3 opowiadania” dostarczyły mi wiele czytelniczej przyjemności i wzruszeń, podobnie jak poruszająca, choć niepozbawiona czeskiego humoru „Śmierć pięknych saren” Oty Pavla, „Pijąc kawę gdzie indziej”-skłaniające do refleksji o różnych obliczach odmienności i wyobcowania opowiadania amerykanki ZZ Packer czy wielowątkowe „Good night, Dżerzi” Janusza Głowackiego, złożona opowieść o Jerzym Kosińskim, Nowym Jorku, rosyjskiej duszy i losie pisarza w wielkim mieście.

Młode pokolenie polskich reporterów jak zwykle nie zawiodło-najbardziej poruszające okazały się „Schodów się nie pali” Wojciecha Tochmana, „ Żyletka” (debiutancki zbiór Katarzyny Surmiak-Domańskiej) oraz trzeci już wybór najlepszych reportaży „Polityki” (recenzje wkrótce). Jak się jednak okazuje, tym uznanym już twórcom rośnie silna konkurencja, o czym przekonałam się w listopadzie w warszawskim klubie Powiększenie, podczas 15. urodzin wydawnictwa Czarne (obfitujących też w inne atrakcje: koncerty, prowadzone przez Krzysztofa Vargę spotkanie z Moniką Sznajderman i Andrzejem Stasiukiem czy emisję powstałego prawie 20 lat temu filmu dokumentalnego o tym ostatnim), kiedy to Filip Springer („Miedzianka:Historia znikania”), Przemysław Koniecki („W pośpiechu”), Witold Szabłowski („Zabójca z miasta moreli:Reportaże z Turcjioraz Marcin Michalski i Maciej Wasielewski („81:1:Opowieści z Wysp Owczych”) opowiedzieli Agnieszce Wójcińskiej („Reporterzy bez fikcji:Rozmowy z polskimi reporterami”) o swoich dotychczasowych dokonaniach i zdradzili, nad czym obecnie pracują, a zapewniam, że jest na co czekać. Uczestniczyłam też w innych spotkaniach z autorami literatury non-fiction: Mariuszem Szczygłem, Anną i Marcinem Mellerami czy Witoldem Szabłowskim. Teraz pozostaje mi jedynie sprawdzić, czy ich reportaże są równie fascynujące jak opowieści.

Nie wiem dokładnie, ile filmów obejrzałam w minionym roku, ale na pewno ustanowiłam nowy rekord życiowy, co, ze względu na mój zupełny brak kinematograficznego zacięcia, wcale nie wymagało wielkich wysiłków. Za namową koleżanki nadrobiłam nieco nieznajomość klasyki, stwierdzając, że powstające obecnie komedie nie umywają się do tych sprzed lat („Pół żartem, pół serio” czy „Jak ukraść dziesięć milionów”-cudeńka!), ale to właśnie współczesne produkcje podobały mi się najbardziej, by wspomnieć „Debiutantów” z Melanie Laurent i Ewanem McGregorem (przezabawna, a jednocześnie wzruszająca opowieść o międzyludzkich relacjach, nieco w klimacie „Między słowami”), „Nieściszalnych” (brawurowa komedia twórców „Jabłek Adama”), „Bękarty wojny" czy „Jak zostać królem”. Po raz kolejny wybrałam się na festiwal filmów rosyjskich Sputnik nad Polską. Choć obyło się bez odkryć na miarę Aleksieja Bałabanowa, którego „O potworach i ludziach” i „Morfina” zachwyciły mnie podczas poprzedniej edycji, powoli wyrastam na miłośniczkę kultury rosyjskiej. Największe wrażenie zrobiła na mnie quasi-dokumentalna, oparta na opowiadaniu Czechowa „Sala nr 8” o cienkiej, zależnej jedynie od sposobu postrzegania (lub, co przerażające, sugestii) granicy między szaleństwem a poczytalnością.

Rok 2011 obfitował również w niezapomniane wrażenia muzyczne. Przede wszystkim miałam okazję na żywo zweryfikować dawne zachwyty nad muzyką rockową lat 60. i 70., bowiem w kwietniu Roger Waters wystąpił w łódzkiej Atlas Arenie z legendarnym „The Wall”, a w sierpniu w warszawskim Torwarze Robert Plant ze swoim nowym zespołem The Band of Joy zaprezentował zarówno ciekawe aranżacje hitów Led Zeppelin, jak i niedawno powstałe kompozycje. O ile pierwsze widowisko zachwycało jedynie rozmachem i efektami wizualnymi, bo współtwórca Pink Floyd zdawał się występować z playbacku i bez specjalnego zaangażowania, Plant udowodnił, ze wciąż jest w fantastycznej twórczej i fizycznej formie oraz że ma niezaprzeczalny talent do dobierania sobie współpracowników. Rewelacyjni instrumentaliści z The Band of Joy , mistrzowie rocka z naleciałościami bluesa, folku czy muzyki świata, sprawili, że sierpniowy koncert był prawdziwym świętem melomanów.

Podczas 7. edycji Warszawskiego Festiwalu Skrzyżowanie Kultur, tym razem skupiającego się na twórczości artystów europejskich,. najlepiej bawiłam się na koncercie izraelskiego The Idan Raichel Projekt (niestety ich nagrania kompletnie nie oddają atmosfery, jaką tworzą muzycy podczas występów na żywo), ale spore wrażenie wywarły też na mnie niebanalne osobowości Marii Kalaniemi (fińska wirtuozka akordeonu, na punkcie którego mam sporego bzika) i hiszpanki Mercedes Peón, żywiołowej wokalistki, perkusistki i kompozytorki. Z kolei Męskie Granie w warszawskim Koneserze potwierdziło klasę polskich muzyków. Na szczególne wyróżnienie zasługuje występ Lecha Janerki, Lao Che, którzy fantastycznie wypadają na żywo, oraz wspólna improwizacja Leszka Możdżera i Wojciecha Waglewskiego. Podczas pięciogodzinnego koncertu nawet pogoda, tak kapryśna tego lata, dopisała, a świetną zabawę zmąciła jedynie wiadomość o nieodżałowanej śmierci Amy Winehouse.

Ciekawą inicjatywą okazały się zorganizowane po raz pierwszy w Pałacu Kultury i Nauki Europejskie Targi Muzyczne Co jest Grane, dające możliwość spotkania z ulubionym twórcą, udziału w warsztatach, posłuchania muzyki na żywo czy obejrzenia interesujących filmów. Skorzystałam z dwóch ostatnich opcji i wybrałam się zarówno na kinowe pokazy „Once”, „Będzie głośno” (rewelacyjny dokument o muzycznej drodze oraz tajnikach warsztatu trzech świetnych gitarzystów i kompozytorów: Jimmy’ego Page’a z LED Zeppelin, The Edge’a z U2 i Jacka White’a) i „Control” (hipnotyzująca, choć, jak sądzę, nieco tendencyjna, gdyż powstała na podstawie wspomnień jego żony, opowieść o wokaliście Joy Division, Ianie Curtisie), jak i otwierający targi, niespełna pięciogodzinny koncert (za jedyne 20 zł!), podczas którego wystąpiły młode zespoły ciekawym dorobku: Baaba (moje największe odkrycie), Renton, The Phantoms, Phantom Taxi Ride (do kompletu ;)) i Paula i Karol, kolejni twórcy wypadający, moim zdaniem, znacznie lepiej na żywo niż na płycie, którzy rozgrzali publiczność przed występem gwiazd wieczoru-Fisza i Emade, prezentujących głównie materiał z nowego, świetnego kompaktu pt: „Zwierzę bez nogi”. Jestem bardzo ciekawa, co przygotują organizatorzy w przyszłym roku.

Z wielką przyjemnością uczestniczyłam też w koncertach Lublinem Klezmorim (mało popularny, a szkoda, zespół klezmerski) i Nouvelle Vague, choć w tym drugim przypadku mam sporo zastrzeżeń do organizacji. Skoro już klub Palladium sprzedał tyle biletów (a nie należały one do tanich), że w sali nie było gdzie wetknąć szpilki i nie dało się swobodnie oddychać, mógł przynajmniej zatrudnić na ten wieczór dodatkowych szatniarzy, by na odbiór płaszcza nie czekało się godzinę.

Muzyczne odkrycia ubiegłego roku? Wspomniana już Baaba, Bajzel, Bassisters Orchestra, Blondie i The Police (ach, ten mój refleks ;)), Feist, Manu Chao i Pablopavo, a także pojedyncze albumy Amona Tobina, Arcade Fire, Niny Nastasii, Shofar, The National.

W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy najmniej zachwycałam się w teatrze, choć „Boska!” z Krystyną Jandą w roli głównej, „Między nami dobrze jest” w Teatrze Rozmaitości (adaptacja doskonale ożywia dramat Masłowskiej i eksponuje wszystkie literackie smaczki) czy „Moralność pani Dulskiej” w Teatrze Współczesnym mnie nie zawiodły. Na szczególne wyróżnienie zasługują jednak oparte na zapiskach Witolda Gombrowicza „Dzienniki” w gwiazdorskiej obsadzie, jeden z pierwszych spektakli założonego przez Tomasza Karolaka teatru IMKA, który zdaje się stawiać na niebanalny repertuar i dawać szansę młodym twórcom. Niedługo wybieram się tam na kolejny spektakl i liczę, że i tym razem się nie zawiodę.

Jeśli chodzi o wrażenia podróżniczo-architektoniczno-artystyczne, najmilej wspominam podziwianie na żywo licznych dzieł Antonio Gaudiego tudzież innych atrakcji malowniczej Barcelony, wizytę w Muzeum Historycznym w Sanoku, gdzie można obejrzeć nie tylko prace Zdzisława Beksińskiego, ale i imponujący zbiór ikon z podkarpackich cerkiewek (wiele z nich miałam okazję odwiedzić dzięki mojemu historykowi z liceum, więc sanocka wystawa jest niejako ostatnim przystankiem w tej podróży), wystawę „Choreografia ciał” w Zachęcie, a zwłaszcza zachwycający film „The Cost of Living” oraz przedświąteczne kiermasze, a zwłaszcza te w klubach Nowy Wspaniały Świat i 1500 m2 do wynajęcia, ze względu na obfitość oryginalnych, niespotykanych wyrobów hand-made.

Rok 2011, obfitujący w ciekawe wydarzenia i niezwykle inspirujący, pozostawił po sobie wiele wspomnień. Mam nadzieję, że ten nowy, 2012, nie będzie mu w niczym ustępował, a ja znajdę czas nie tylko na czerpanie garściami z bogatej kulturalnej oferty, ale i na dzielenie się wrażeniami na blogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz